Robić dobrą minę do złej gry – co oznacza powiedzenie?

Czy kiedykolwiek znalazłaś się w sytuacji, która sprawiała Ci ból, lecz mimo to z całych sił starałaś się nie pokazać tego świata zewnętrznego? Te chwile, gdy nasze wnętrze wrze jak burzliwe morze, a na naszych twarzach gości uśmiech godny Oscara – oto esencja robienia dobrej miny do złej gry. Dlaczego tak się zachowujemy? Czy jest to umiejętność, która powinna być ceniona, czy może raczej symptom naszej skłonności do ukrywania prawdziwych uczuć?

Co oznacza, że ktoś robi dobrą minę do złej gry

Zwrot „robić dobrą minę do złej gry” jest metaforą, która przenosi nas w realia rozgrywki, gdzie karty zostały już rozdane i niestety dla nas, są one dalekie od ideału. Jednakże, zamiast ujawniać nasz rozczarowanie, zmagamy się z emocjami, zachowując pozory spokojnego i nawet zadowolonego gracza. Jest to nic innego jak próba utrzymania twarzy oraz pozorów, pomimo wewnętrznych burz.

„Uśmiech może być jak tarcza – broni nas przed zbytnim pokazaniem słabości, lecz czasem odgradza nas od prawdy o nas samych.”

Celem tej zasłony emocjonalnej może być wiele motywacji – chęć ochrony prawdziwych uczuć, strach przed odsłonięciem własnej podatności czy też próba utrzymania społecznych konwenansów. W modnym języku psychologii często mówi się o 'pozytywnym nastawieniu’, ale czy taka postawa nie jest przypadkiem czasem samookłamywaniem się? Robienie dobrej miny do złej gry może wymagać znacznego wysiłku emocjonalnego i prowadzić do wnętrznej dysonansu.

W moim własnym, osobistym doświadczeniu, znajduję że taka postawa jest nierzadko wymagana. Podczas zawodowych spotkań, gdy projekt, na który pracowałam miesiącami, jest krytykowany, uśmiech staje się moją zbroją. Pamiętam te momenty, kiedy serce waliło jak oszalałe, a ja musiałam odpowiadać spokojnym tonem, cadać przyzwoitość i profesjonalizm, chociaż w środku gotowa byłam wybuchnąć. Często zadaję sobie więc pytanie – czy takie zachowanie nie jest czasem krzywdzącą grą, którą gramy sami ze sobą?

W jakich sytuacjach sprawdza się to powiedzenie?

Z doświadczenia wiem, że życie stawia nas czasem przed sytuacjami, w których jedyną obroną wydaje się być właśnie dobrze ułożona maska na naszej twarzy. Scenariusze te są tak rozmaite, jak liczne są drogi ludzkiego losu.

Sytuacje zawodowe często wymagają od nas sporej dozy dyplomacji. Jeśli na zebraniu służbowym pada krytyka w kierunku naszej pracy, reagowanie gniewem lub frustracją mogłoby tylko pogorszyć sprawę. Zamiast tego, pracownicy wybierają często drogę pokory i akceptacji, stwarzając wrażenie, że każda krytyka jest dla nich cenną lekcją.

A co z życiem prywatnym? I tu robić dobrą minę do złej gry to znany scenariusz. Przywołajmy na myśl rodzinne imprezy, podczas których harmonia wymaga czasem uśmiechu wbrew sobie. Kiedy ciocia podaje swoje „wyśmienite” ciasto, nie po to, aby nas ugościć ale by dowartościować swoje kulinarnie osiągnięcia, czy nie pokazujemy wtedy zadowolenia choćby z grzeczności?

Spotkania towarzyskie mogą też stać się areną tego powiedzenia. Przyjaciel chwali się sukcesem, który, jak dobrze wiemy, osiągnął nie do końca uczciwymi metodami. Uśmiechamy się i gratulujemy, zachowując tym samym spójność społeczną, choć w głębi duszy gotujemy się z oburzenia.

Miłosne rozterki są może najbardziej bolesnym przykładem. Kiedy serce się łamie, ale miłość wciąż promienieje w oczach ukochanej osoby, czasem stawiamy na heroizm. Utrzymujemy fasadę szczęśliwego partnera, bo nie chcemy dawać po sobie poznać, że coś jest nie tak, by nie ranić drugiej strony.

W każdej z tych sytuacji dobrowolne donoszenie maski, by nie ujawniać swojego rozgoryczenia lub niezadowolenia, jest swoistym aktem sztuki życia. Jednak zawsze pozostaje pytanie o cenę, jaką płacimy za ciągłe udawanie i porzucanie autentyczności.

Ukrywanie prawdziwych emocji

Inaczej robić dobrą minę do złej gry

Żyjemy w czasach, gdy coraz częściej podkreśla się wartość autentyczności i szczerości w relacjach z innymi. Staranie się o zachowanie pozytywnego nastawienia w obliczu przeciwności wydaje się przestarzałą techniką samoobrony. Ale czy naprawdę?

Sztuka radzenia sobie z emocjami przekłada się czasem na zdolność do kontroli i zarządzania własnymi reakcjami, co w wielu przypadkach jest pożądane. Jednakże, czy nie można tej umiejętności wykorzystać w sposób, który jest mniej szkodliwy dla naszego samopoczucia?

Myślę, że warto poszukać zdrowszego podejścia do sytuacji, które wymagają zachowania stoickiego spokoju. Może warto ćwiczyć asertywność, ucząc się jednocześnie jak delikatnie, ale stanowczo wyrażać swoje niezadowolenie? Czy może otwarta i uczciwa komunikacja o tym, co czujemy, nie przyniosłaby lepszych efektów dla naszego dobra?

Alternatywną strategią może być skoncentrowanie się na szukaniu pozytywów w negatywnych sytuacjach. Zamiast wewnętrznego konfliktu, możemy próbować przekształcić złe doświadczenia w lekcje, które wzmocnią nasze umiejętności życiowe i pracy nad sobą.

W końcu, w drodze do równowagi emocjonalnej, nie chodzi o to, by nigdy nie robić dobrej miny do złej gry. Chodzi o to, by tę grę grać mądrze – pozwalając sobie na szczerość wobec siebie i otaczających nas ludzi, jednocześnie zaś zachowując dostojność i poczucie własnej wartości.